03 maj Hello, world!
Od zawsze chyba próbowałem przekonać siebie samego, że jestem, a potem tylko, że mogę być wolny w tym świecie. Nie dostrzegając za młodu złożoności cywilizacji w obecnych, wyrosłem w przekonaniu, którego Z-tki już ponoć nie mają, iż istnieje w tej cudownej sieci zależności jaką sobie dla siebie jako rasa utkaliśmy jeszcze jakaś przestrzeń dla indywidualnej wolności.
Proces weryfikacji tego przekonania przez rzeczywistość był dla mnie bolesny i pełen rozczarowań, jak każdy zresztą proces, który wyprowadza człowieka z ciemności na bolesne z początku światło prawdy. Albo przynajmniej do miejsc mniej skąpanych w cieniach i iluzjach, skąd już nieco łatwiej stawiać następne kroki.
Poza oczywistym zniewoleniem przez system narastających wiekami przywilejów dla bytów nieraz potężniejszych niż państwa, w trakcie dostawania wpierdol od życia miałem szczęście zauważyć parę innych kwestii, którymi zamierzam się od czasu do czasu tutaj dzielić.
Pierwszą i najważniejszą z nich jest sam fakt zaistnienia tego miejsca oraz okoliczności jakiego powstawania. Jego historia, która choć dopiero tymi słowami rodzi się w rzeczywistości wirtualnej, zaczęła się w gruncie rzeczy bardzo dawno temu, z mojej tylko winy wcześniej nie dochodząc do skutku. Winy ugruntowanej w strachu i braku zrozumienia, a nawet braku prób zrozumienia, że za wolnością formułowania poglądów idzie za nie odpowiedzialność.
I tutaj leżał pies pogrzebany.
Przez lata pisałem i publikowałem pod egidą organizacji, gdzie choć mój wkład był dominujący lub nawet jedyny, to nadal było to w kategorii usługi jaką jeden podmiot rynku wykonywał na rzecz drugiego. Moje działania zawsze były chronione przed siatkę bezpieczeństwa, drabiny eskalacyjne, systemy procedur specjalnie przewidziane na taką okazję. Im większa organizacja, tym większe bezpieczeństwo, bo większa stojąca za nią potęga.
Jak długo jednak człowiek powinien chować się za organizacyjnymi kieckami, jeśli rzeczywiście chce komuś coś przekazać? Czy w ogóle powinien?
Zależy od człowieka.
Jest niesamowite dla mnie jak wiele ludzi zabrało swój głos i swoje poglądy, jakiekolwiek by nie były, do miejsca, gdzie potencjalnie każdy może je usłyszeć. Miejsca, które może wynieść niemal każdego na usta całego świata, by potem go strącić z szczytów popularności do najgłębszych czeluści nienawiści globalnych mas. Widzimy co roku jak wyrastają nowe nazwiska, nowe personalne brandy, jak stare kompromitują się swoim niedopasowaniem do rzeczywistości i odchodzą do podręczników historii, jak każdy z brandów nieustannie oblicza swoje miejsca w skomplikowanej sieci zależności między tym, co mówi, tym, co robi, a co reprezentuje za pieniądze w danym sezonie.
Jakkolwiek znane jest mi poczucie wpływu na audytorium i rozumiem jakie zobowiązania podejmuje wobec jego członków, wypowiadając swoje myśli, tak przejście na publiczne wyrażanie swoich poglądów na temat rzeczywistości niesie jeszcze więcej zobowiązań.
Przede wszystkim, wobec prawdy, ponieważ naprawdę nie chciałbym przyczyniać się do siania dezinformacji. Staram się swoje źródła weryfikować, a jeśli już oferują jakiś rodzaj narracji emocjonalnej, to zazwyczaj usiłuję zidentyfikować interesy, które takiej narracji służą. Nie oznacza to jednak, że w moich zawsze będzie prawda, co więcej, liczę, że poprzez publiczne zastanawianie się nad prawdziwością danego „czegoś” ktoś odważny pokusi się o przedstawienie swojej opinii na ten temat. Może w ten sposób wszyscy zyskamy możliwość spojrzenia na dane zagadnienie z różnych punktów widzenia.
W drugiej kolejności, wobec siebie i bliskich, ponieważ publicznie się wystawiając, wystawiasz publicznie również całą swoją rodzinę, swoich znajomych, dawno zapomniane znajomości z dzieciństwa, studiów czy pierwszy kroków w zawodzie. Jak bardzo ich to dotyka i jak daleko się to posuwa oczywiście zależy od wielu czynników, i choć można pewne informacje o sobie zagrzebać, to szanse na to spadają wraz z wzrostem czasu publicznej ekspozycji. Odpowiedzialnie rzecz ujmując, przed podjęciem takiej decyzji, można by wziąć pod uwagę każdą spierdoloną sytuację życia swojego i swoich bliskich, a następnie wyobrazić sobie upublicznienie jej w przepastnych archiwach Internetu. Lub posiadać niesamowitą wiarę, że nie będzie to miało dla kogoś znaczenia.
Zaraz za tym, zobowiązanie wobec (niestety) rynku, ponieważ on nas wszystkich odwiecznym panem, który mógłby skierować na nas swoje niesprzyjające oblicze, a tego nikt nie chce kto ma na utrzymaniu, well, przynajmniej siebie. Rynek, znowu niestety, będzie istotnym czynnikiem przy podejmowaniu decyzji czy dany temat powinien zostać poruszony, a jeśli tak, to w jakiej narracji, by nie tylko spełnić swoje zobowiązania wobec prawdy, nie zaszkodzić bliskim, ale również, by nie stracić swojej pozycji na rynku, a nawet ją zwiększyć.
Obawiam się, że mogę być całkowicie szczery mówiąc, że nie zobaczycie tutaj całkowitej szczerości.
Natomiast to jest jedna strona subskrybenta (a co, mogę zacząć się przyzwyczajać do tej nazwy), drugą będzie mniej formalne publikacje, takie jak recenzje, opowiadania, pierwsze/ostatnie wrażenia, powoli składające się do kupy kawałki dłubanego latami RPGa, wiersze, sympozja zmysłów i świadomości w wiecznych podróżach odkrywania kim jesteśmy w tej szalonej rzeczywistości.
Ciekaw jestem gdzie mnie to zabierze.
Strasznie ciekaw.
No Comments